Ideał inaczej dążenie do doskonałości, perfekcji. Jak napisała jedna z czytelniczek dla każdego ideał jest czymś innym ,a sama próba dążenia do ideału może pomóc nam osiągnąć upragnione cele.
Pewnego dnia obudziłam się w cudowny słoneczny poranek. Wstałam z łóżka, przebrałam małego i założyłam brudne dresy z dnia poprzedniego. Wchodząc do kuchni, żeby uszykować śniadanie dla dziecka i siebie zauważyłam, że w zlewie jest pełno nie pomytych garów. Rozczochrana, niepomalowana z dzieckiem na rękach spojrzałam w lustro. Matko jak to możliwe? Przecież mam wrażenie, że ja ciągle sprzątam, piorę, gotuję i w ogóle nie widać efektów mojej pracy. Do tego ten stan umysłu.. Złapałam się na tej myśli, że w sumie to mi nie zależy ,żeby dobrze wyglądać. Tego było za dużo! Dość!
Gdy położyłam dziecko na drzemkę, zrobiłam kawę wyciągnęłam długopis i kartkę. Minuta po minucie w spokoju zaczęłam spisywać swoje myśli. Co mi się we mnie nie podoba? Co robię źle?
Myśli w głowie się kotłują, ale wniosek nasuwa się jeden. No tak, zasiedziałam się w domu. Pochłonięta dzieckiem i obowiązkami zgubiłam gdzieś sama siebie. Musiałam zrobić porządek sama ze sobą. Tylko jak się do tego zabrać?
Stwierdziłam, że mój problem jest już na tyle głęboki, że powiedzenie sobie weź się w garść nic kompletnie tutaj nie da. Jak wiadomo nie od razu Kraków zbudowali. Milena małymi kroczkami!
Spisałam na kartce punkt za punktem co chce zmienić w swoim życiu. Tak naprawdę na mojej kartce znalazło się sześć grzechów głównych. Sześć punktów które chciałabym w sobie zmienić.
Moje sześć grzechów głównych:
1. Brak efektów mojego sprzątania.
2. Nie potrafię zająć się czymś na dłużej (brak motywacji do działania).
3. Marnuje dużo wolnego czasu.
4. Mam poczucie, że się nie rozwijam.
5. Odżywiam się nie regularnie i nie zdrowo. Słodycze to moja największa i najgorsza słabość.
6. Przez brak organizacji, nie mam czasu na hobby.
Spojrzałam na kartkę. Sześć punktów, w sumie to nie aż tak źle.
Zmobilizowana do działania, dobra biorę się za robotę. Jestem młoda, inteligentna i na pewno sobie ze wszystkim szybko poradzę.
Minął miesiąc. Jak bardzo chciałabym Wam napisać, że jestem już po swojej przemianie. Ja czuję się świetnie i znalazłam złoty środek jak wyjść z tej chandry, która tak naprawdę mnie dopadła. Niestety tak nie jest.
Ale fakt jest o wiele lepiej. Wiem, że jeszcze dużo pracy przede mną, ale i tak jestem z siebie zadowolona z tego, co zrobiłam przez ten piekielnie długi miesiąc. Pierwsze co zrobiłam to przetłumaczyłam sobie, że właśnie nie jestem ideałem. Właśnie to stwierdzenie idealnej matki, żony, kochanki i gospodyni domowej doprowadziło mnie do tego stanu w jakim się znalazłam. Gdy natłok obowiązków domowych zaczął mnie przytłaczać zaczęłam zamykać się w sobie.
Rozejrzałam się po mieszkaniu. Pełno różnych rzeczy porozwalanych w zupełnie na nie swoim miejscu. Po co mi tyle rzeczy? Wyciągnęłam wielkie worki na śmieci i co zrobiłam? Szafka po szafce pomału jak tylko mały mi na to pozwalał robiłam przegląd. Jeśli danej rzeczy nie użyłam przez ostatni rok to po prostu ją wyrzuciłam. Tak odgruzowałam swoje mieszkanie. Nagle zrobiło mi się tyle miejsca w szufladach i szafkach ,że rzeczy mi potrzebne znalazły swoje miejsce. Zauważyłam również, że zawsze łatwiej się sprząta, gdy mam pustą, nie zagraconą podłogę. Poodkurzanie i pomycie podłogi teraz zajmuje mi o wiele mniej czasu. Pamiętam również, żeby zawsze na noc pomyć naczynia, poskładać już wyschnięte pranie i wywiesić nowe. Jeśli robię faktycznie to systematycznie to mieszkanie zawsze wygląda schludnie.
Gdy wychodzę z domu ładnie się ubieram i maluje. Uwierzcie mi, niby mała rzecz a naprawdę może zwiększyć poczucie wartości.
Doszłam również do wniosku, że nie potrafię prosić o pomoc ,a właśnie tej pomocy teraz tak bardzo potrzebowałam. Na co dzień jestem z dzieckiem „sam na sam” przez 24h na dobę, ponieważ mąż pracuje w delegacjach. Zaangażowałam swoich rodziców, przyjaciółkę i zapisałam się na angielski. Raz w tygodniu na dwie godziny mam wyjście sama bez dziecka. O boże jaka to jest dla mnie przyjemność! Przetłumaczyłam sobie, że zostawienie dziecka z dziadkami, przyjaciółką, mężem jest zupełnie czymś normalnym.
Zaangażowałam męża w życie rodzinne, na tyle oczywiście jak sytuacja nam na to pozwala. To oznacza, że teraz gdy mąż wraca z delegacji ja nie wpadam w wir paniki.
Wcześniej wyglądało to tak :
Boże muszę posprzątać cała chatę, ugotować mężowi słoiki na cały miesiąc i jeszcze dziecko, a gdy mąż oczywiście był już w domu, ja chodź wykończona natłokiem obowiązków musiałam być uśmiechnięta i jeszcze wiecznie nadskakiwałam mężusiowi obiadki, śniadanka, kolacje no przecież go tyle nie było.
Teraz wygląda to tak:
Owszem posprzątać, ale normalnie przecież tak samo sprzątam dla siebie jak i dla niego. Tata jest takim samym rodzicem jak i mama, więc zostawiam męża z Jasiem w domu a ja jadę do fryzjera i do kosmetyczki. Czuję się z tym świetnie! Co więcej zauważyłam, że mąż czuje się doceniony. Czuję, że radzi sobie z synkiem i też ma taki sam wpływ w jego wychowanie jak i ja. Nasze relacje diametralnie się poprawiły.
No i najważniejsze postanowiłam, że będę pisać. Wiem, że sporo muszę się jeszcze nauczyć i dużo pracy jest przede mną ale mam motywację. Chcę czuć, że robię coś dla siebie. Tylko i wyłącznie dla siebie.