poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Komórki macierzyste



Krew pępowinowa 

„Krew pępowinowa to krew, która pozostaje w pępowinie i łożysku po narodzinach dziecka. Jest Ona cennym źródłem komórek macierzystych. Do niedawna była ona traktowana jego „odpad” i utylizowana razem z łożyskiem i pępowina. Obecnie pobiera się ją w celu wyizolowania komórek macierzystych do przechowywania i późniejszego wykorzystania w leczeniu”.

Witam Cię serdecznie. Dzisiaj chciałabym poruszyć dla Ciebie i dla mnie bardzo ważny temat, jakim jest krew pępowinowa. W ostatnim czasie coraz częściej i głośniej słyszy się o bankowaniu krwi pępowinowej, ale tak naprawdę, o co w tym chodzi?

Hmm, może zacznę od początku. Gdy byłam w ciąży z Jasiem bardzo mocno zastanawialiśmy się z mężem, czy nie zdecydować się na bankowanie krwi pępowinowej naszego dziecka. Bardzo często w szkołach rodzenia temat jest poruszany. Tak było również i na zajęciach, w których my uczestniczyliśmy z mężem. Na któryś zajęciach z rzędu przyjechała Pani konsultant położna, która wyjaśniła nam temat, na czym polega i do czego krew pępowinowa jest potrzebna.

Komórki macierzyste 


Z krwi pępowinowej wydobywa się komórki macierzyste, które są tkankowe oraz krwiotwórcze. Oznacza to, że komórki macierzyste dają początek komórkom innych tkanek np. komórkom tkanki kostnej, nerwowej, komórkom tkanki mięśniowej w tym mięśnia sercowego. Obecnie komórki macierzyste możemy pozyskać również, ze szpiku kostnego, krwi obwodowej, bądź właśnie z krwi pępowinowej.

Dzisiaj komórki macierzyste wspomagają w leczeniu około 70 chorób. Przede wszystkim wykorzystywane są w leczeniu takich chorób jak:


  • Ostra lub przewlekła białaczka,
  • Aplazja szpiku,
  • Choroby nowotworowe układu chłonnego,
  • Wrodzone zaburzenia układu odpornościowego,
  • Zespoły mieloproliferacyjne,
  • Wrodzone nieprawidłowości krwinek czerwonych,
  • Inne choroby dziedziczne takie jak zespół Lescha-Nyhana,
  • Niektóre nowotwory złośliwe jak rąk piersi, jadra, jajnika, rąk nerki.


Zdaje sobie z tego sprawę, że takie komórki macierzyste to nie jest do końca cudowny lek, sposób, aby Twoje dziecko wyleczyło się np. z białaczki. Faktem jednak jest to, że w wielu przypadkach po podaniu choremu komórek macierzystych często można nawet zatrzymać postępy choroby.

Z życia wzięte. 


Słyszałam o takiej historii, kiedy pewien mężczyzna w wieku lat 30 zachorował nagle na ostrą białaczkę. Choroba postępowała bardzo szybko i jedynym rozwiązaniem był przeszczep szpiku kostnego. Okazało się, że jest dawca. Problem polegał na tym, że dawcą okazała się kobieta, która akurat była w ciąży. Z racji swojego błogosławionego stanu nie mogła mieć pobranego szpiku. Szpital, w którym leczył się ten mężczyzna odezwał się do Banku Krwi Komórek Macierzystych, z prośbą czy nie posiadają czasem komórek macierzystych przekazanych na stan publiczny, które byłyby zgodne z chorym. Z przypadku zgodności takich komórek macierzystych zgodność DNA nie jest wymagana w 100%. Okazało się, że są takie komórki macierzyste w banku, które pasowałyby dla mężczyzny. Po podaniu choremu komórek macierzystych choroba stanęła w miejscu. Chory spokojnie doczekał się by jego bliźniak genetyczny urodził dziecko. Kobieta po połogu ostawiła dziecko od piersi i została dawcą. Mężczyzna żyje do dziś. Takich przypadków jest coraz więcej.

Teraz sobie wyobraź. Co by było, gdyby Twojemu dziecku coś zagrażało. Nagle zachorowało i nawet gdyby był 1% szans na uratowanie swojego dziecka przez komórki macierzyste nie skorzystałbyś z takiej możliwość?

Właśnie dlatego koniec końców zdecydowaliśmy się z mężem na pobranie krwi pępowinowej.
Mam nadzieję i oby nigdy ta „polisa na życie” mojego dziecka nie była potrzebna. Jednak w dzisiejszym postępie cywilizacyjnym, w czasach tak szybkiego rozwoju medycyny nie wyobrażam sobie, abym miała postąpić inaczej.

Pobranie krwi pępowinowej. 


Całe pobranie krwi pępowinowej (my również pobieraliśmy sznur pępowinowy) był całkowicie bezinwazyjny dla mnie i dla dziecka. Pępowina i krew została pobrana po odpępnieniu. Nie ma znaczenia czy rodzi się w sposób naturalny, czy poprzez cesarskie ciecie. Sama miałam cesarkę. Mały zawinął mi się w pępowinie i tak naprawdę miałam cesarskie cięcie wykonywane na cito, a i tak mimo wszystko udało się pobrać materiał do badań.
0


Ile to kosztuje?


No tak cały interes nie jest tani. Na początku trzeba wykupić taką skrzynkę, która przychodzi kurierem, są w niej próbki i potrzebne materiały do pobrania krwi. Skrzynka nas kosztowała 850 zł za pakiet błękitny (krew pępowinowa oraz sznur pępowinowy). Wiem, że kiedy wybiera się samą krew pępowinowa opłaty są mniejsze. Tę skrzyneczkę należy zabrać ze sobą na porodówkę. Po pobraniu położna wypełnia stosowne dokumenty i dzwoni pod podany numer. Skrzynkę z pobranym materiałem odbiera ze szpitala kurier w ciągu 24 h.
Następnie materiał idzie do Warszawy do Banku Krwi Komórek Macierzystych. Na miejscu pobrany materiał przechodzi szereg badań oraz umieszczany jest na odpowiednich płytkach do przechowywania. Za wszystkie badania musieliśmy zapłacić 2500 zł. Wiem, że jest to dość spora kwota dla niektórych nie do przeskoczenia. Dla nas też to było dużo, ale mieliśmy możliwość rozłożenia tej kwoty na pięć rat. Raty były oczywiście nieoprocentowane. Z taką możliwością rozłożenia na raty udało nam się to jakoś „przeskoczyć”. Gdy Jaś skończy pierwszy rok życia będziemy musieli wtedy zapłacić około 690 zł. Jest to opłata raz na rok, którą musimy opłacać, jeśli chcemy, żeby krew pępowinowa Jasia dalej była przechowywana. Ile lat będziemy opłacać „abonament roczny” tyle lat materiał będzie przechowywany w Banku Komórek Macierzystych.
Wiem doskonale jest to dość spory wydatek dla rodziców. Sama wyprawka dla dziecka sporo kosztuje. Zdaje sobie z tego sprawę, że nie każdego jest na to stać. Sama wolałam kupić tańszy wózek czy inne przybory dla dziecka a zainwestować akurat w to. Wybór należy oczywiście do Ciebie.
My nie żałujemy z mężem, że się zdecydowaliśmy.


Pozdrawiam
Matka.

piątek, 19 kwietnia 2019

Rodzicielstwo bliskości



     Ostatnimi czasy w Internecie bardzo popularne jest pojęcie „Rodzicielstwo bliskości”.

     Rodzicielstwo bliskości głównie polega na tym, żeby dziecko było jak najbliżej mamy. Mama powinna poświęcić możliwie najwięcej czasu swojemu nowo narodzonemu dziecku. Zbudować więź. Dziecko przez dziewięć miesięcy spoczywało w jej brzuchu. Było to dla niego przyjazne i bezpieczne środowisko. Noworodek przychodzący na świat czuje się zagrożony. Rodzi się w obcym, nie znanym świecie, a jedyne ukojenie przynoszą mu ręce mamy, jej zapach i dotyk. Dlatego tak ważnym aspektem w pierwszych dniach jego życia jest bliskość matki.

     Najpiękniejszym wspomnieniem mojego życia jest dzień, w którym urodził się mój syn. Pierwsze nasze spotkanie, dotyk na zawsze zostanie w mej pamięci. Już na samym początku mojej przygody z macierzyństwem nastawiałam się na rodzicielstwo bliskości.

    Pamiętam jak dziś dzień wyjścia ze szpitala i przyjazd do domu z moim synkiem. Przyjechał po nas mój mąż. Wpadł przerażony na salę szpitalną z torbą ciuchów dla małego i fotelikiem. Z lekkim przerażeniem ubraliśmy pierwszy raz Jasia i nerwowo „spakowaliśmy” go do fotelika. Całą drogę do domu jechaliśmy bardzo powoli, żeby tylko nie najechać w żadną dziurę, żeby czasem Jasiu się nie obudził. W domu nie mogliśmy się na niego napatrzeć, taki był śliczny, maleńki.

     Od razu wiedziałam, że chce i będę karmić piersią. Więź, jaka wytwarzała się przy każdym karmieniu między nami była ogromna. Nie potrafię nawet opisać tego słowami. Potrzebowałam go i On potrzebował mnie. Mówi się, że mózg matki formowany jest przez hormony w taki sposób, aby matka czerpała przyjemność z obcowania z noworodkiem. Czy faktycznie uczucie i relacja, jaka buduje się między matką a dzieckiem to tylko hormony? A może to po prostu miłość, która jest bezwarunkowa?

     Dzień za dniem poznawaliśmy się coraz bardziej. Z czasem unormował się nasz plan dnia. Dzieci uwielbiają rutynę. Każdy dzień stawał się coraz łatwiejszy. Oczywiście... do czasu, kiedy nie przyszedł pierwszy skok rozwojowy.

     W jedynej chwili cały system, który zbudowałam z synkiem runął w gruzach. Zaczął nam się co pół godziny wybudzać w nocy. Zdarzały się noce i takie, które były całkowicie nieprzespane. Zmęczona po nieprzespanych nocach miałam swój pierwszy kryzys. Właśnie wtedy przypomniałam sobie o „Rodzicielstwie bliskości”.




     Bardzo zależało mi z mężem, żeby Jasiu był noszony w chuście. Słyszeliśmy jak do tej pory same pozytywne opinie na ten temat. Dziecko w chuście cały czas jest przy rodzicu. Czuję jego dotyk, słyszy bicie serca. Przy okazji mama bądź tata ma wolne ręce, i jest w stanie cokolwiek zrobić w domu.

     Niestety bardzo szybko okazało się, że Jasiu ma wzmożone napięcie mięśniowe, a przy tym asymetrię prawostronną. W takim przypadku używanie chusty jest zabronione. Czekały nas długie miesiące ciężkiej rehabilitacji. W całych naszych działaniach bardzo pomocny okazał się dla nas masaż shantala. Mały po prostu to uwielbiał. Zawsze masowałam go wieczorem po kąpieli. Jasiu, zawsze bardzo się przy tym rozluźniał i o wiele lepiej przesyłał noce.

     Wiem, że może i nie powinnam, ale spałam z Jasiem w łóżku. Karmiłam piersią i o wiele łatwiej było mi go przystawiać, gdy leżał koło mnie. Dodatkowo mały był cały czas obok, czuł mój oddech. Tak naprawdę dopiero od niedawna zaczęliśmy odkładać go do łóżeczka. Spowodowane było to raczej tym, że po prostu przestałam karmić piersią i łatwiej mi jest go odkładać do łóżeczka.


      Zdarzają się oczywiście i takie momenty, kiedy Jasiu musi pobyć sam ze sobą. Jak już wspomniałam wcześniej, mąż pracuje w delegacji. Większość czasu jestem z małym sama w domu, nawet jeśli starałabym się z całych sił to i tak muszę go czasami odłożyć do łóżeczka czy matę, żeby chociażby posprzątać mieszkanie, ugotować obiad. Myślę, że w tej całej teorii bliskości trzeba znaleźć równowagę jak we wszystkim, nie dajmy się przecież zwariować.

     Jak Ty podchodzisz do rodzicielstwa bliskości? Czy uważasz, że jest Ona niezbędna w pierwszych miesiąc życia dziecka? Czy raczej jest zbędną teorią tzw. na topie? Czekam na Twoje opinie i pamiętaj zawsze chętnie wymienię się z Tobą doświadczeniami.

Pozdrawiam.
Matka



poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Ku przestrodze!

   
    Ciężki i długi tydzień za nami. Post miał być na zupełnie inny temat, lecz zbieg zdarzeń sam zdecydował o czym dzisiaj do Ciebie napisze. Matka wariatka zdecydowała, że skoro mąż jest w domu to robimy remont. Tak, remonty to coś co lubię najbardziej, a remont bez porządnej kłótni nie można zaliczyć do udanych. Tak było i z nami. Po długim tygodniu malowania, tapetowania, sprzątania z małym dzieckiem  na rękach udało się. Nareszcie koniec.

     Sprzątać skończyłam wczoraj o 18 a o 19 mały zaczął nam wymiotować.....

     Wymiotował nam aż dziewięć razy. Przerażona tą sytuacją szybko złapałam małego pod pachę i pojechaliśmy na pogotowie. Na SOR okazało się, że mały jest już odwodniony, więc skierowali nas na oddział.

     Gdy przeszedł lekarz prowadzący,  przeprowadził z nami wywiad. Co mały jadł? I nagle światełko mi się w głowie zapaliło. No tak.... dałam mu dzisiaj winogron do spróbowania. Oczywiście bezpestkowy i obrany ze skórki ale podałam. Co mnie do cholery pokusiło sama nie wiem. Naczytałam się głupia ja w „internetach”, że można no to podałam.

     Miałam wystarczające wyrzuty sumienia, że tak bardzo mogłam zaszkodzić swojemu synkowi. Przeze mnie  ten stres, kłucie w rączki. Jednym słowem straszne. Niestety pielęgniarki też mnie nie oszczędziły kręcąc  głową i mówiąc „ Co Ty najlepszego zrobiłaś kobieto winogron..... dziesięciomiesięcznemu dziecku... „ lub „ to pojechałaś z grubej rury Matka”. Najgorsze było to, że co nowa zmiana musiałam tłumaczyć się od nowa ze wstydem i wysłuchiwać kazania. Tak czuję się jak najgorsza matka na świecie.

     Trudno czasu nie cofne. Mały na szczęście czuje się o wiele lepiej od nocy nie wymiotuję. Cały dzień był pogodny i ładnie jadł. Wyniki na szczęście mamy dobre, więc jutro najprawdopodobniej wychodzimy do domu.



 
   

   
     Siedzę w sali szpitalnej, mały śpi a mnie wzięło na refleksje. Każda z nas popełni w wychowaniu swoich dzieci wiele błędów. Mniejszych i większych.  Nikt nie uczył nas jak być rodzicem. Uczymy się na własnych błędach i doświadczeniach. Nie ma szkół które by uczyły Nas  jak być dobrym rodzicem. Na to nie ma też gotowej regułki która moglibyśmy wykuć na pamięć.

     Gdy byłam w ciąży zapisałam się do szkoły rodzenia, która zresztą bardzo mi pomogła, ale na zajęciach nauczyłam  się,  jak przygotować się do porodu i o początkowej pielęgnacji noworodka. Nikt nie powiedział mi jak rozszerzać dietę sześciomiesięcznemu niemowlęciu. Nie uważasz to by było by bardzo pomocne?

     Owszem przez rozszerzeniem diety przestudiowałam lektury.  Było tego dość sporo, ale nadal byłam głupia. Tak naprawdę w każdym artykule było wiele rozbieżności. W gruncie rzeczy i tak rozszerzałam dietę mojego dziecka oparta o wiedzę i doświadczenia moich starszych koleżanek i rodziny, zwłaszcza mamy.  Niestety  ta wiedza nie pomogła mi uniknąć tak przykrej sytuacji.  A jakie Ty masz zdanie na ten temat? Czy uważasz, że w szkołach rodzenia aspekt rozszerzenia diety również powinien być poruszany? Życzę Ci droga mamo, tato jak najmniej w życiu takich sytuacji.


Do napisania kolejnym razem. 
Matka 








poniedziałek, 8 kwietnia 2019

Nie jestem ideałem cz. 2

   


      Ideał inaczej dążenie do doskonałości, perfekcji. Jak napisała jedna z czytelniczek dla każdego ideał jest czymś innym ,a sama próba dążenia do ideału może pomóc nam osiągnąć upragnione cele. 

     Pewnego dnia obudziłam się w cudowny słoneczny poranek. Wstałam z łóżka, przebrałam małego i założyłam brudne dresy z dnia poprzedniego. Wchodząc do kuchni, żeby uszykować śniadanie  dla dziecka i siebie zauważyłam, że w zlewie jest pełno nie pomytych garów. Rozczochrana, niepomalowana z dzieckiem na rękach spojrzałam w lustro. Matko jak to możliwe? Przecież mam wrażenie, że ja ciągle sprzątam, piorę, gotuję i w ogóle nie widać efektów mojej pracy. Do tego ten stan umysłu.. Złapałam się na tej myśli, że w sumie to mi nie zależy ,żeby dobrze wyglądać. Tego było za dużo! Dość!

     Gdy położyłam dziecko na drzemkę, zrobiłam kawę wyciągnęłam długopis i kartkę. Minuta po minucie w spokoju zaczęłam spisywać swoje myśli. Co mi się we mnie nie podoba? Co robię źle? 
Myśli w głowie się kotłują, ale wniosek nasuwa się jeden. No tak, zasiedziałam się w  domu. Pochłonięta dzieckiem i obowiązkami zgubiłam gdzieś sama siebie. Musiałam zrobić porządek sama ze sobą. Tylko jak się do tego zabrać? 

     Stwierdziłam, że mój problem jest już na tyle głęboki, że powiedzenie sobie weź się w garść nic kompletnie tutaj nie da.  Jak wiadomo nie od razu Kraków zbudowali. Milena małymi kroczkami! 

     Spisałam na kartce punkt za punktem co chce zmienić w swoim życiu. Tak naprawdę na mojej kartce znalazło się sześć  grzechów głównych. Sześć punktów które chciałabym w sobie zmienić. 

     Moje sześć grzechów głównych: 

1. Brak efektów mojego sprzątania.
2. Nie potrafię zająć się czymś na dłużej (brak motywacji do          działania).
3. Marnuje dużo wolnego czasu.
4. Mam poczucie, że się nie rozwijam.
5. Odżywiam się nie regularnie i nie zdrowo. Słodycze to moja największa i najgorsza słabość. 
6. Przez brak organizacji, nie mam czasu na hobby. 

     Spojrzałam na kartkę. Sześć punktów, w sumie to nie aż tak źle. 
Zmobilizowana do działania, dobra biorę się za robotę. Jestem młoda, inteligentna i na pewno sobie ze wszystkim szybko poradzę. 

     Minął miesiąc. Jak bardzo chciałabym Wam napisać, że jestem już po swojej przemianie. Ja czuję się świetnie i znalazłam złoty środek jak wyjść z tej chandry, która tak naprawdę mnie dopadła. Niestety tak nie jest. 

     Ale fakt jest o wiele lepiej. Wiem, że jeszcze dużo pracy przede mną, ale i tak jestem z siebie zadowolona z tego, co zrobiłam przez ten piekielnie długi miesiąc.  Pierwsze co zrobiłam to przetłumaczyłam sobie, że właśnie nie jestem ideałem. Właśnie to stwierdzenie idealnej matki, żony, kochanki i gospodyni domowej doprowadziło mnie do tego stanu w jakim się znalazłam. Gdy natłok obowiązków domowych zaczął mnie przytłaczać zaczęłam zamykać się w sobie. 

     Rozejrzałam się po mieszkaniu. Pełno różnych rzeczy porozwalanych w zupełnie na nie swoim miejscu. Po co mi tyle rzeczy? Wyciągnęłam wielkie worki na śmieci i co zrobiłam? Szafka po szafce pomału jak tylko mały mi na to pozwalał robiłam przegląd. Jeśli danej rzeczy nie użyłam przez ostatni rok to po prostu ją wyrzuciłam. Tak odgruzowałam swoje mieszkanie. Nagle zrobiło mi się tyle miejsca w szufladach i szafkach ,że rzeczy mi potrzebne znalazły swoje miejsce. Zauważyłam również, że zawsze łatwiej się sprząta, gdy mam pustą, nie zagraconą podłogę. Poodkurzanie i pomycie podłogi teraz zajmuje mi o wiele mniej czasu. Pamiętam również, żeby zawsze na noc pomyć naczynia, poskładać już wyschnięte pranie i wywiesić nowe. Jeśli robię faktycznie to systematycznie to mieszkanie zawsze wygląda schludnie. 

     Gdy wychodzę z domu  ładnie się ubieram i maluje. Uwierzcie mi, niby mała rzecz a naprawdę może zwiększyć poczucie wartości. 

    Doszłam również do wniosku, że nie potrafię prosić o pomoc ,a właśnie tej pomocy teraz tak bardzo potrzebowałam. Na co dzień jestem z dzieckiem „sam na sam” przez 24h na dobę, ponieważ mąż pracuje w delegacjach.  Zaangażowałam swoich rodziców, przyjaciółkę i zapisałam się na angielski. Raz w tygodniu na dwie godziny mam wyjście sama bez dziecka. O boże jaka to jest dla mnie przyjemność! Przetłumaczyłam sobie, że zostawienie dziecka z dziadkami, przyjaciółką, mężem jest  zupełnie czymś normalnym. 

   Zaangażowałam męża w życie rodzinne, na tyle oczywiście jak sytuacja nam na to pozwala. To oznacza, że teraz gdy mąż wraca z delegacji ja nie wpadam w wir paniki. 

     Wcześniej wyglądało to tak :
Boże muszę posprzątać cała chatę, ugotować mężowi słoiki na cały miesiąc i jeszcze dziecko, a gdy mąż oczywiście był już w domu, ja chodź wykończona natłokiem obowiązków musiałam być uśmiechnięta i jeszcze wiecznie nadskakiwałam mężusiowi obiadki, śniadanka, kolacje no przecież go tyle nie było. 

     Teraz wygląda to tak: 
Owszem posprzątać, ale normalnie przecież tak samo sprzątam dla siebie jak i dla niego. Tata jest takim samym rodzicem jak i mama, więc zostawiam męża z Jasiem w domu a ja jadę do fryzjera i do kosmetyczki. Czuję się z tym świetnie! Co więcej zauważyłam, że mąż czuje się doceniony. Czuję, że radzi sobie z synkiem i też ma taki sam wpływ w jego wychowanie jak i ja. Nasze relacje diametralnie  się poprawiły. 

     No i najważniejsze postanowiłam, że będę pisać. Wiem, że sporo muszę się jeszcze nauczyć i dużo pracy jest przede mną ale mam motywację. Chcę czuć, że robię coś dla siebie. Tylko i wyłącznie dla siebie. 







piątek, 5 kwietnia 2019

Nie jestem ideałem cz.1

   
Każda młoda mama na początku gdy pojawia się w domu dziecko chce być idealna. Miałam również i ja takie poczucie obowiązku. Myślałam że muszę zawsze z wszystkim wyrabiać się na czas. Nie dość ,że codziennie czekała na mnie sterta prania, podłogi codziennie musiały być poodkurzane i pomyte a do tego jeszcze pies ,kot i bardzo absorbujące maleństwo. 

     Człowiek wstaje rano zmęczony na stracie no bo przecież dziecko nie dało mamie pospać a jak ,że by inaczej i od startu mam tyle do zrobienia że sama myśl jest przerażająca i w sumie tak naprawdę to po co się brać jak i tak się nie wyrobię z robotą. Wtedy człowiek zapętla się w błędne koło zaczynają męczyć mnie wyrzuty sumienia bo garnki nie pomyte a suszarka z ubraniami wisi już od trzech dni. O matkooooo. Szaleństwo co ja tu robię :O. W pewnym momencie powiedziałam sobie STOP. Czy jeżeli czegoś nie zrobię to świat się zawali??? 

     Tak się składa, że jestem w wieku rozrodczym i wiele moich koleżanek jest akurat na "czasie" w temacie. Poszukałam  paru, a że matki przyciągają się jak magnez już po krótkim czasie miałam pokaźne stadko mateczek które służyły zawsze złotymi radami. Pozakładałyśmy grupy wsparcia i gotowe do działania  "dobra jedziemy z koksem". 

     Oczywiście takie znajomości i "grupy wsparcia" maja swoje plusy i minusy.

     Plusem na pewno jest to ,że zawsze możesz o każdej porze dnia i nocy zapytać  o dziecko  jeśli mamy jakieś wątpliwości. Mamuśki maja dzieci starsze i młodsze i zawsze trafimy na kogoś bardziej doświadczonego. Matkę która przetarła szlaki w tej dżungli wielkich wyzwań. Matki zazwyczaj nie śpią bo są jak zombie czuwają dniem i nocą i na Twój wpis na fb odpowiedzą Ci automatycznie. Już po paru dosłownie minutach wiesz, że Twoje dziecko wysypkę na buzi ma od tego ,że jesz za dużo nabiału a kupy w sumie to dobrze ,że robi ich aż tyle. 

     Minusem no właśnie hmmm.... Minusem na pewno jest to, że każda matka wie lepiej. Ile matek tyle teorii a do tego każda, dosłownie każda musi pokazać innym mamuśką, że przecież ja jestem idealną matką, żona, kochanką i gospodyni domową. Rzeczywistość jest zupełnie inna ale przecież ktoś po drugiej stronie ekranu nie musi o tym wiedzieć.

     W taki właśnie sposób ja właśnie zaczęłam zapętlać się w ten zwariowany wir. Przecież skoro inni sobie radzą to i ja powinnam być idealna. Otóż właśnie chodzi w tym o to ,że nie muszę. Tak naprawdę żadna z nas nie musi byś idealna. Powiem Wam szczerze ja chcę mieć czas dla siebie. Chcę, pragnę wziął gorąca kąpiel w swojej wannie, pomalować paznokcie, mieć czas poczytać książkę i czasami poplotkować o niczym że swoimi koleżankami.

     Ja wrzuciłam na luz. Pełny luz. Oczywiście moje dziecko jest wypielęgnowane, ubrania są poprane i chata względnie ogarnięta. Ale tak mam czas również dla siebie. Trochę zajęło mi dochodzenie do tej swojej wewnętrznej równowagi ale gdy pogodziłam się z nową rolą w swoim życiu i tym, że nie jestem ideałem jest piękne. 

     Każda z nas jest inna. Jedna ceni sobie idealny porządek w domu ale przez to nie ma czasu na nic innego a z kolei druga woli zamiast "jechać na szmacie" wypić gorąca kawę kiedy dziecko ma akurat drzemkę i poczytać książkę. Ja wybrałam opcję nr dwa i jestem o wiele bardziej zadowolona z życia, wypoczęta i o dziwo bardziej zorganizowana.

     Wstaje rano z myślą, że dzisiaj mam zamiar obok obowiązków domowych poczytać książę lub spróbować coś napisać. Zaczynam wtedy się mobilizować. Jeżeli wezmę się za składanie prania zaraz po śniadaniu gdy położę małego na pierwszą drzemkę i w tym czasie umyje jeszcze naczynia to będę miała mniej na popołudnie i gdy położę małego wieczorem spać będę miała czas tylko i wyłącznie dla siebie.  


Kim naprawdę jestem :).

                            Cześć wszystkim. Mam na imię Milena mam 30 lat i jestem mamą 9 miesięcznego synka Jasia. Dziewięć miesięcy temu wkroczyłam w najcudownejszą podróż swojego życia . Zostałam mamą . Na swoim koncie mam już niezły zbiór nieprzespanych nocy, obaw, trosk o mojego synka ale też cudownych chwil, radości, pierwszych uśmiechów. Za każdym razem kiedy mój synek uczy się nowych rzeczy jestem z niego taka dumna, a wiem że jeszcze przed nami całe życie. Czeka mnie cała masa wyzwań, nieznanych przygód.  Dar rodzicielstwa jest wspaniałym darem bo najwspaniejsze co nas w życiu moze spotkać to bycie rodzicem. Bycie mamą nie jest jednak łatwym zadaniem. Tak wiele zmienia się w naszym życiu zaczynając od zmian hormonalnych w naszym organizmie po zmiany ficzyne kończąc na zupełnie innej organizacji dnia codziennego, no bo przecież wszystko robi się pod maleństwo. Czasu dla siebie mamy o wiele mniej a dochodzi do tego również zmęczenie. Zakładając tego bloga chciałam przede wszytskim  pokazać wszystkim innym mamą takim jak ja, że wcale nie musimy być doskonałe a świat od nas tego nie wymaga.